O sukcesie zawodowym nie muszą świadczyć duże pieniądze, a święty spokój w pracy [WYWIAD]

O sukcesie zawodowym nie muszą świadczyć duże pieniądze, a święty spokój w pracy [WYWIAD] fot. Canva

Czym jest dziś sukces zawodowy i czy zawsze musi być okupiony kosztem, takim jak zaniedbanie życia prywatnego, zmęczenie czy problemy zdrowotne? Z najnowszego raportu kampanii „Bliżej Siebie” – „Sukces na wagę zdrowia – o kondycji psychicznej i przyszłości pracy”– wynika, że tylko co czwarta osoba czuje, że odniosła sukces, w pracy, ale już co trzecia uważa, że praca szkodzi jej zdrowiu psychicznemu. Powoli odchodzimy od myślenia o karierze rodem z lat 90., jednak wciąż nie wiemy, czym zastąpić stare definicje sukcesu. Marta Iwanowska-Polkowska, psycholożka, coach kariery, autorka książek, tłumaczy, dlaczego tradycyjne pojmowanie sukcesu zawodowego wyrządza nam krzywdę i jak je zmienić. „Musimy potrenować mięsień zadowolenia, cieszenia się, doceniania siebie” – przekonuje ekspertka kampanii „Bliżej Siebie”, która pomaga ludziom redefiniować ich podejście do pracy.

Najnowszy raport kampanii „Bliżej siebie” pokazuje trudną sytuację współczesnego rynku pracy: połowa z nas uważa, że pogoń za sukcesem traci sens, ale jednocześnie tylko co czwarty pracownik czuje, że w pracy się spełnił. O tym, dlaczego warto porzucić stereotypy i jak budować satysfakcję z pracy bez niszczenia zdrowia psychicznego, rozmawiamy z Martą Iwanowską-Polkowską, psycholożką, coachem kariery i autorką książek.

Sukces nadal kojarzy się z czymś wielkim i spektakularnym”

Joanna Tracewicz: Dane z raportu kampanii „Bliżej Siebie” pokazują, że powoli zmienia się nasze myślenie o sukcesie, choć wciąż łączymy go z pieniędzmi i prestiżem. Co to dziś znaczy, że osiągnęliśmy sukces?

Marta Iwanowska-Polkowska: Myślę, że na to pytanie ludziom nadal jest bardzo trudno odpowiedzieć, ponieważ wiele osób w ogóle na słowo „sukces” reaguje paraliżem i niechęcią. Pewnie myślą, że go nie osiągnęły albo nigdy nie osiągną. Sukces nadal kojarzy się z czymś wielkim i spektakularnym – to musi być stanowisko na bardzo wysokim poziomie, praca w bardzo prestiżowej firmie, bardzo dobre zarobki, a z nimi powiązane benefity, takie jak świetna opieka zdrowotna, ubezpieczenie, na pewno samochód służbowy. Dla wielu osób to jest nadal definicją sukcesu.

Ale to jest też taka definicja, która budzi coraz większy sprzeciw. Owszem, nadal wynagrodzenie ma dla nas znaczenie (74% osób w środowisku pracy uznaje je za element pracy, który bezpośrednio wpływa na poczucie osiągania sukcesu zawodowego), ale zaczynamy doceniać też atmosferę w pracy, relacje. Coraz więcej osób zauważa, że o sukcesie może świadczyć równowaga pomiędzy życiem osobistym i zawodowym. Ta nowa definicja sukcesu powoli się klaruje i dlatego cieszę się, że powstał ten raport, bo zmusza do rozmowy, do zastanowienia się – czym dla mnie jest sukces?

Dane o sukcesie zawodowym
fot. Bliżej Siebie

„Kariera to proces urzeczywistniania swojego ja”

Nie chcemy już utożsamiać „robienia kariery” z sukcesem zawodowym? 

Ta stereotypowa definicja sukcesu wciąż dobrze się ma w umysłach wielu osób i ona łączy sukces zawodowy z byciem zapracowanym. Ale jest wykluczająca, bo często osoby, które pracują w innym tempie, mają inne podejście do pracy i nie chcą być zapracowane, myślą: „nie odnoszę sukcesów, nie robię kariery”.

Od wielu lat promuje definicję kariery autorstwa Donalda Supera. Według niego kariera to proces urzeczywistniania swojego ja – pokazywania swoich talentów, umiejętności, wiedzy, różnych cech zgodnie z rytmem życia i kolejnymi rolami, które pełnimy. Każdy, kto ma poczucie, że w swojej pracy urzeczywistnia swoje talenty, cechy, umiejętności, kompetencje, wiedzę specjalistyczną i dostosowuje te urzeczywistnienia do różnych ról życiowych – na przykład macierzyństwa – robi karierę i może czerpać z tego satysfakcję.

„Nowa definicja sukcesu przynosi ulgę”

Na ile takie myślenie jest powszechne?

Jest mało powszechne, ale mam misję, żeby je popularyzować. Mówię o nim na warsztatach, szkoleniach, w swoim podcaście. Bardzo żałuję, że tego typu definicje z trudem przebijają się do mainstreamu, ale kiedy się przebijają, przynoszą wielu osobom ogromną ulgę. Nagle okazuje się, że mnóstwo ludzi mówi: „Kurczę, to ja mogę powiedzieć, że robię karierę, że odnoszę sukcesy, bo realizuję siebie w swojej pracy”.

Całkiem niedawno pracowałam z jedną lekarką, która jest zatrudniona w bardzo dobrym warszawskim szpitalu. Potrzebowała przejść ze mną proces coachingowy, bo chciała uwierzyć, że wszystko z nią jest w porządku, mimo tego że nie chce się zapracować. A w jej środowisku jednym z elementów definicji kariery i sukcesu jest właśnie zapracowywanie się. Potrzebowała usłyszeć siebie oraz usłyszeć od osoby z zewnątrz, że to jest okej – nadal jest dobrą lekarką, może myśleć o sobie jako o profesjonalistce, tylko dokonuje wyboru, że chce tak zarządzać swoją pracą, żeby bardzo mało dyżurować i być dostępną emocjonalnie dla swoich dzieci.

Z punktu widzenia wiedzy o karierze to jest totalnie w porządku, tylko mamy to nieoswojone. Choć optymistyczne jest, że w przywoływanym badaniu kampanii „Bliżej Siebie” 45 proc. osób stwierdziło, że można osiągać sukces zawodowy bez nadmiernego poświęcania życia prywatnego i tylko 9 proc. uznało, że na poczucie sukcesu wpływa fakt, że pracuje się dużo, ponad normę. 

„Pęd za karierą działa na nas wyniszczająco”

Nadal wstydzimy się powiedzieć na głos, że chcemy inaczej i nie chcemy brać udziału w owczym pędzie? Pokolenie Z pokazuje, że można myśleć o pracy inaczej, zawalczyć o siebie, nie dawać się społecznej presji i nie mierzyć swojej wartości pracą, jaką wykonujemy.

Rzeczywiście, raport „Bliżej Siebie” pokazuje, że szczególnie młode pokolenie potrzebuje i chce zmian w zakresie definiowania sukcesu. Coraz więcej osób – aż 52 proc. badanych – stwierdziło, że bardziej zaczęło cenić zdrowie psychiczne i chronić się przed tym, co może negatywnie na nie wpływać. Powoli zauważamy, że ten pęd za karierą i za sukcesem, który się wiąże z dużym zapracowaniem, zaczął działać na nas wyniszczająco.

Kiedy ktoś chce zacząć inaczej definiować sukces i karierę, często musi przepracować wstyd. To trudna emocja, która jest połączeniem lęku z dużą potrzebą przynależenia do innych, a potrzeba przynależenia jest podstawową potrzebą każdego człowieka. Jesteśmy istotami społecznymi, więc wstyd to lęk przed odrzuceniem ze strony innych. Bardzo się boimy, że ktoś nas wyśmieje, powie, że jesteśmy dziwni.

Pójście za nową definicją sukcesu oznacza, że muszę opanować swój wstyd i powiedzieć sobie: „jestem okej, nawet jeśli moja definicja sukcesu się komuś nie podoba”. Nawet jeżeli w środowisku jestem jedyną osobą, która decyduje się pracować mniej. Takie decyzje wymagają odwagi. Na początku może nam być dziwnie, ale z czasem stanie się to normalne, a inni, widząc naszą odwagę, będą się uczyć od nas, że można żyć inaczej.

Warto przytoczyć, że badanie pokazuje, że osoby świadomie rezygnujące z pięcia się po szczeblach kariery na rzecz troski o zdrowie psychiczne i samopoczucie określamy jako świadome swoich potrzeb, rozsądne, odważne i niezależne. 

Wydaje mi się, że to jest taki moment, kiedy czas najwyższy zacząć się definiować także poprzez inne role niż tylko te związane z pracą – poprzez to, że jestem ciekawym człowiekiem, fajną przyjaciółką, pasjonatką literatury, że kocham teatr, że uprawiam ogródek. Mamy prawo mieć dużo więcej zainteresowań niż tylko te związane z pracą zawodową, nawet jeżeli ona jest najfajniejsza.

„Wciąż nie umiemy się doceniać”

Z raportu kampanii „Bliżej Siebie” wynika, że tylko 27 proc. uważa, że odniosło sukces w pracy. Dlaczego jesteśmy ciągle niezadowoleni? Co nam stoi na przeszkodzie, żeby siebie docenić?

Właśnie dlatego, że ta definicja jest tak wąska. Umiejętność doceniania siebie nie jest mocną stroną Polaków, niestety. Jesteśmy raczej wiecznie niezadowoleni, nie doceniamy, nie cieszymy się, nie chwalimy siebie ani innych. Jesteśmy raczej społeczeństwem, które już jako małe dzieci słyszy w domu: „A co dostała Kasia? A co dostał Tomek?” – żeby jeszcze bardziej podkręcić śrubkę. I w związku z tym cały czas tę śrubkę sobie podkręcamy.

Żeby się to zmieniło, musielibyśmy potrenować mięsień zadowolenia, cieszenia się, doceniania siebie, co jest niezwykle ważne z punktu widzenia dobrostanu psychicznego. Często moja praca polega na tym, że przedstawiam klientom definicję sukcesu, która mówi, że z punktu widzenia psychologii sukcesem jest to, co osiągnę dzięki mojemu zaangażowaniu. Jeżeli nad czymś pracuję i angażuję swój umysł, emocje czy mięśnie, żeby coś osiągnąć, i to osiągam – to jest to sukces. Nigdzie w psychologii nie jest powiedziane, że to musi być wielkie, spektakularne i inni mają się nam w pas kłaniać.

Kiedy siedzę dzisiaj z tobą i nagrywam tę rozmowę, to mogę powiedzieć, że moim sukcesem jest to, że rosną mi rośliny w ogródku, bo wymaga to mojego zaangażowania. Pierwszy sezon jestem w nowym domu. Posadziłam bardzo dużo roślin, patrzę sobie na nie i się cieszę, że przetrwały, chociaż nie wszystkie. Wymaga to mojego zaangażowania, codziennej uważności, żeby coś tam przyciąć, coś tam podlać – i to też jest moim sukcesem.

Jednocześnie moim sukcesem jest to, że rozmawiam z tobą, bo jako ekspertka zostałam zaproszona do wywiadu, do kampanii „Bliżej Siebie”. Widzę, że te moje sukcesy są nie tylko ilościowe, ale też jakościowe i nie dotyczą wyłącznie pracy zawodowej, ale tego, jak żyję i czym żyję. To sprawia, że mogę się każdego dnia budzić z poczuciem, że bardzo dużo w życiu osiągnęłam, chociaż może to nie jest wielkie i spektakularne.

„Powinniśmy dbać o dobrostan, ale tego nie robimy”

Dwie dane z przytaczanego już badania wydają mi się alarmujące: 33 proc. ankietowanych uważa, że praca szkodzi ich zdrowiu psychicznemu, a 38 proc. twierdzi, że negatywnie wpływa na ich życie prywatne. To cena myślenia o sukcesie jako wypadkowej dużych pieniędzy, przepracowywania się, walki o awanse?

Tak. I uważam, że kreowanie nowych definicji sukcesu to ruch, w którym nagrodą jest większa troska o zdrowie psychiczne. Często tę pracę redefiniowania sukcesu wykonują ludzie, którzy już przez pracę oberwali i chcą inaczej.

Ludzie na temat dobrostanu dzisiaj już wiedzą teoretycznie całkiem dużo – internet jest pełen artykułów, podcastów, rolek na temat tego, co powinniśmy robić, żeby o ten dobrostan dbać. Tylko tego nie robimy. Żeby zacząć to robić, musimy poradzić sobie z wstydem, który mówi: „Jak to zaczniesz robić, ludzie powiedzą, że jesteś dziwna, że ci się w głowie poprzewracało, bo chcesz dobrze żyć”. Ta zmiana definicji sukcesu jest elementem większej transformacji bo muszę stworzyć sobie nowy system przekonań – że jestem okej, kiedy odpoczywam, kiedy nie biorę kolejnego zlecenia, kiedy kończę pracę o 17:00, bo chcę iść z mężem na rower, z psem na spacer, pogadać z dzieciakami, upiec jagodzianki, bo jest sezon na jagody.

O tym się łatwo mówi, tylko ja na co dzień towarzyszę ludziom, którzy naprawdę muszą wykonać ogromną pracę wewnętrzną, żeby powiedzieć: „Zamykam ten komputer, to że go zamknę, nie oznacza, że przegrywam. Ja po prostu wybieram życie, zdrowie psychiczne, relacje”. 

„Biznes powinien wziąć odpowiedzialność”

Tylko jak połączyć to z oczekiwaniami biznesu? Mam wrażenie, że rynek się bardzo podzielił – z jednej strony mamy rządowy program skrócenia czasu pracy, a z drugiej innych przedsiębiorców, którzy mówią: „do niczego nie dojdziemy, jeśli wam się nie chce pracować”

Nawet w tym, co przytoczyłaś, słychać tę dychotomię – jeżeli człowiek chce zadbać o siebie, to znaczy, że mu się nie chce pracować. Nie! W swojej pracy spotykam ludzi, którzy bardzo chcą pracować, tylko chcą inaczej pracować albo włożyć tę pracę w jakieś ramy, bo do tej pory życie zawodowe rozlewało się na inne obszary ich życia.

Jak przekonać do tego biznes? Myślę, że biznes powinien bardziej skrupulatnie analizować dane dotyczące dobrostanu swoich pracowników. Są dane ZUS-u pokazujące, jak dramatycznie wzrasta liczba zwolnień lekarskich z racji na potrzebę poprawy zdrowia psychicznego, jak rosną zwolnienia psychiatryczne, jakie są koszty absencji pracowników, koszty wypalenia. Biznes powinien wziąć odpowiedzialność za to, żeby ludzie aż takiej ceny psychicznej za pracę nie płacili. 

„Koszty sukcesu mają trzy wymiary”

Gdzie się zaczyna ten rachunek, który przychodzi nam wystawić za sukces?

Ta cena ma trzy wymiary, które się w człowieku łączą. Pierwszy to wymiar fizyczny, drugi psychiczny, trzeci relacyjny. Jeżeli mówimy o kosztach psychicznych, to rzeczywiście kosztem jest wypalenie zawodowe – poczucie silnego wyczerpania pracą połączone z ogromną niechęcią do tej pracy, awersją wręcz do jej wykonywania (badanie pokazało, że 51 proc. osób uważa, że może im grozić wypalenie w przyszłości, a 34 proc. przypuszcza, że doświadczyło go w ostatnich pięciu latach). Ale kosztem może być chroniczny stres i zmęczenie, czy też zaburzenia lękowe, depresja, ale też bardzo duże problemy ze snem. To jest problem wielu osób, że z racji na nagromadzone napięcie mają problem z przesypianiem całych nocy i w związku z tym z regeneracją.

Jeżeli chodzi o problemy fizyczne, to kosztem są problemy z kręgosłupem i układem ruchu, bo spędzamy bardzo długie godziny przed komputerem w pozycji skulonej i napiętej, a nie ruszamy się wystarczająco. Dużo jest problemów zdrowotnych związanych z układem jelitowym – jelita nie działają nam dobrze pod wpływem stresu. Bardzo dużo osób cierpi na problemy kardiologiczne wynikające ze stresu i złej diety.

Istotne są też problemy relacyjne. Osoby, które oddają swoje serce pracy i dążeniu do sukcesu, albo nie mają czasu na założenie rodziny czy zbudowanie głębokich, prawdziwych, autentycznych relacji, albo też te relacje tracą. Bo jeżeli jesteśmy cały czas zapracowani i wiecznie naszym priorytetem jest praca, to siłą rzeczy zapominamy o ważnych rzeczach, spotkaniach dotyczących bliskich nam osób. Te bliskie osoby uczą się, że nie jesteśmy dla nich najważniejsi i nie chcą już inwestować w te relacje.

„Miłość do siebie to filar odporności psychicznej”

Co możemy zrobić, aby lepiej zadbać o siebie i zmniejszyć cenę, jaką ponosimy za pracę?

Jeden z ważniejszych współczesnych psychologów, Martin Seligman, ojciec psychologii pozytywnej, zrobił dużą analizę pod kątem tego, co buduje naszą rezyliencję, czyli umiejętność wracania do równowagi po trudnych doświadczeniach, co jest uważane za jedną z kompetencji przyszłości. Seligman wykazał, że jednym z filarów rezyliencji jest miłość do siebie. To dla wielu osób jest ogromnym zaskoczeniem.

Czułość dla siebie jest nam potrzebna do tego, żeby zobaczyć, z czym się mierzymy. Musimy się nauczyć zauważać te koszty, bo tylko wtedy zadbamy o siebie i odbudujemy swoją siłę, żeby dalej być efektywni. Jeżeli dzięki czułości dla siebie zobaczę, że boli mnie kręgosłup od siedzenia, to może pójdę na spacer, zrobię ćwiczenia rozciągające, pójdę na masaż – zadbam o siebie wcześniej, przez to będę się lepiej czuć w pracy i nie pójdę na długie zwolnienie.

„Stres w pracy jest naturalny, problem leży gdzie indziej”

Jest jeszcze jedna dana, która mnie zaskoczyła i którą warto wspomnieć, by rozprawić się z tym mitycznym stresem. Z raportu wynika, że aż 97 proc. badanych czuje stres w pracy, a 37 proc. odczuwa go co najmniej często. To normalne, że wszyscy czujemy się permanentnie zestresowani?

Myślę, że to jest normalne. Stres jest naturalną reakcją naszego układu nerwowego i krwionośnego na zagrożenie. Ludzie, którzy uważają się za najbardziej szczęśliwych, też odczuwają stres. Życie, które jest dobre, wartościowe i spójne z wartościami, jest życiem stresującym. Stres jest elementem mobilizacji i pewnym dodatkowym kosztem, który uruchamia się, gdy dążymy do czegoś ważnego.

Problemem nie jest to, że odczuwamy stres, ale to, że myślimy, że coś z nami jest nie tak, że go czujemy, i że niczego nie robimy, żeby sobie z nim radzić. Tylko zaciskamy zęby i oczekujemy od siebie więcej.

„CUDER to sposób na radzenie sobie ze stresem”

To jak sobie z tym stresem radzić? Jak go regulować?

Myślę, że na to pytanie każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam i mieć świadomość, że w różnych sytuacjach, każdego dnia możemy potrzebować trochę innych form regulowania napięć. Lubię akronim CUDER (jego autorem jest Tomasz Gubała) oznaczający: ciało, umysł, duch, emocje, relacje.

Mamy pięć obszarów, wobec których możemy stosować różne metody regulowania napięcia. Ciało – można pomasować się po karku, gdy coś nas zdenerwuje, uziemić się przez stawianie stóp nawet bosych na ziemi. Możemy przy biurku wykonać ruchy rozciągające, przejść się po biurze. Spacer jest świetnym regulatorem. Można też zadbać o regulację poprzez oczy – jedni potrzebują je zamknąć, inni popatrzeć na zieleń, ale odłożyć na bok ekrany na chwilę i dać odpocząć.

Umysł – to jakiś odpoczynek umysłowy. Dla niektórych będzie to krzyżówka, dla innych scrabble, malowanie akwareli, czytanie książki czy uczenie się czegoś nowego. Dużo osób aktualnie uczy się nowego języka, bo to ćwiczy umysł, ale jednocześnie jest formą relaksu. Trochę, bo uczymy się na przykład włoskiego pod kątem podróżowania po Włoszech i od razu gdzieś sobie wyobrażamy, jak zamawiamy gdzieś lody.

Duch – odpoczynek duchowy, medytacja, modlitwa. Odpoczynkiem duchowym jest też kontemplowanie sztuki, pójście do muzeum, wybranie się na spacer, kiedy wiemy, że gdzieś jest wystawa, taka na przykład plakatowa na ścianach czy na ogrodzeniu. Ludzie wyjeżdżają na odosobnienie, na wyjazdy medytacyjne, wyjeżdżają na rekolekcje. Ale odpoczynkiem duchowym może być też rozmowa z kimś, kto ma inspirujący system wartości, taki interesujący dla nas, poruszający naszą duszę. Możemy pójść na jakiś ciekawy wykład, a nawet posłuchać go na YT.

Emocje – odpoczynek emocjonalny. Może to być zarówno cisza, jak i koncert, pójście do kina na film, który jest poruszający, wzruszający i jakoś uruchamiający w nas refleksję. Rozmowa z przyjaciółką i śmianie się, obśmiewanie trudów życia. Poczucie humoru to bardzo prodobrostanowa umiejętność. W ogóle bycie wysłuchanym, zauważonym – to jest odpoczynek, regeneracja czy regulator emocjonalny.

Na końcu relacje – drugi człowiek. Porozmawianie, poproszenie o pomoc, spędzenie wartościowego czasu, wspólny wyjazd na weekend. Podejście w biurze do kolegi i powiedzenie: „Słuchaj, potrzebuję byś mnie wysłuchał, mierzę się z czymś trudnym” i taka świadomość, że ktoś cię wysłucha. Coś wspaniałego, dla takich chwil warto żyć. I to może być nasz sukces, że możemy je przeżywać.

Marta Iwanowska-Polkowska

Marta Iwanowska-Polkowska. Psycholożka, coachyca, trenerka, a z powołania towarzyszka. Ekspertka kampanii „Bliżej Siebie”. Facylitatorka podejścia PlayingBIG wg. Tary Mohr. TedxWarsawWomen Speaker. Ukończyła psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Towarzyszy innym w śmiałym urzeczywistnianiu swojego JA, przechodzeniu przez zmiany. Uczy „czułej odwagi”, wzmacnia pewność siebie, odporność psychiczną, rezyliencję i zachęca do troski o swój dobrostan psychiczny.

Redaktor naczelna RocketSpace.pl

Od ponad dekady działa w mediach. Publikowała w "Polityce", "VICE" czy "Dzienniku Zachodnim". Przez wiele lat pełniła funkcję szefowej serwisu Rozrywka.Blog w Grupie Spider's Web. Na bieżąco śledzi trendy społeczne i wiadomości popkulturowe. W myśl tego, że "wszystko jest połączone", interesuje ją interdyscyplinarne podejście do zjawisk.

Reklama poradnika To nie są lata 90.! Jak spoko żyć ze sobą w pracy?

Czytaj także

Komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Informacje zwrotne w tekście
Zobacz wszystkie komentarze