"Praca prawnika może być bardzo pożyteczna, ale rzadko jest efektowna" – wywiad z Prawem Marcina

Nadeszła pora na zmianę pracy. Wszystko idzie świetnie, na aplikacje odzew jest żywy, ktoś deklaruje się zatrudnić nas na sprzyjających warunkach. Żyć nie umierać. Jakiś cichy głosik w głowie jednak ciągle podszeptuje, żebyś nie czuł się zbyt pewny, że jeszcze możesz się przejechać. Jak potencjalnie się zabezpieczyć, żeby nie zostać na lodzie? Czy deklaracje zawarte w liście intencyjnym są dla pracodawcy wiążące? Sprawdzamy, jak to działa zgodnie z prawem.
Spis treści
Zaufanie i wzajemny szacunek są istotnymi elementami, żeby atmosfera, w której pracujemy, pozwalała na poczucie swobody oraz zaangażowanie. To jednak wymaga czasu. W przypadku przejścia do nowej firmy swoją opinię opieramy tylko na pozorach. A przecież obiecanki-cacanki, a głupiemu… sami wiecie co. Słowo dane przez przyszłego pracodawcę powinno być, ale nie zawsze jest wystarczającym gwarantem naszego zatrudnienia. Zwłaszcza jeśli nastąpi ono dopiero w przeciągu kilku tygodni czy nawet miesięcy. Jak się zabezpieczyć, żeby nie zostać bez pracy? W odpowiedzi na to pytanie wspomoże nas prawnik Marcin Kruszewski, znany ze swojego cyklu filmów z poradami prawnymi na TikToku.
Tak jak dwa płatki śniegu nigdy nie uformują się w identyczny kształt, tak każdą sytuację w życiu należy rozpatrywać indywidualnie. Kiedy szukamy nowej pracy, mamy różne motywacje. Mogą to być: widmo lepszego wynagrodzenia, większa wygoda dojazdu, jak również nieprzyjemne sytuacje w starej firmie, o których chcemy jak najszybciej zapomnieć. Czasem zmiana pracy wynika z naszej potrzeby, a czasem narzucona jest przez naszego (byłego) pracodawcę. Z taką zmianę wiążą się też liczne scenariusze, związane z tym, jak szybko i w jaki sposób możemy rozstać się z aktualnym miejscem pracy. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Udało się! Dostaliście pracę. Obie strony – kandydat i zatrudniający – bardzo się cieszą na tę współpracę. Nie zawsze jednak jest to możliwe od razu. Jakie czynniki ze strony przyszłego pracodawcy mogą wpłynąć na konieczność odroczenia w czasie dnia waszego dołączenia do firmowego ekosystemu?
Ale na dwoje babka wróżyła. Można by wyodrębnić całą gamę przyczyn, przez które pracodawca będzie zmuszony jeszcze przez pewien czas poczekać na swojego fachowca. Zaczynając od tych formalnych po te bardziej osobiste.
W każdym z omówionych przypadków zaleca się jednak utrzymywanie regularnego kontaktu z pracodawcą. Pozwoli to uzyskać lub przekazać aktualne informacje na temat opóźnień, a tym samym doprecyzować prognozowany termin rozpoczęcia pracy.
W iście telegraficznym skrócie, list intencyjny jest dokumentem, w którym potencjalny pracodawca obiecuje, że zatrudni danego kandydata. Nie powinna być to pusta i niekonkretna obietnica, ale poparta szczegółami, takimi jak stanowisko, wynagrodzenie oraz terminy. Zazwyczaj taka deklaracja stanowi jeden z etapów procesu rekrutacyjnego, który potem kończy się podpisaniem umowy o pracę przez obie strony.
Jednakże warto zaznaczyć, że takowy list nie jest z nią równoznaczny. Szczególnie, nie posiada jej mocy prawnej. Kolokwialnie mówiąc, jeśli umowa o pracę byłaby ślubem, to list intencyjny równałby się zaręczynom. Jest swoistą deklaracją zamiarów, jednak ostatecznie nie zobowiązuje do niczego. Należy traktować go właśnie w tej kategorii, o czym przypomina nasz ekspert, Marcin Kruszewski:
Zgodnie z orzecznictwem list intencyjny jako że nie tworzy między stronami stosunku zobowiązaniowego nie nakłada na strony obowiązku, którego spełnienie mogłoby być dochodzone na drodze sądowej.
Chociaż idea listu intencyjnego przy zatrudnianiu jest dosyć jasna, wątpliwości budzi inne pytanie. Mianowicie, jeśli obie strony zgadzają się co do wszystkich szczegółów umowy i rozpoczęcia w danym terminie, dlaczego po prostu nie podpisać jej z wyprzedzeniem? W końcu z pozoru, żaden przepis nie zakazuje takiej praktyki! Skąd więc ta wszechobecna powściągliwość?
Przyczyny niechęci do takich kontraktów mają zazwyczaj czysto pragmatyczną naturę. Podczas gdy list intencyjny jest w większości firm wystawiany bezpośrednio przez rekrutera, sporządzenie umowy wymagałoby zaangażowania już działu personalnego. Zanim zadziałają powolne, biurokratyczne trybiki i HR stanie na wysokości zadania, kandydata może już nie być, bo porwie go szybka i wściekła konkurencja. Co więcej, podpisanie takiej umowy wymagałoby wielu dodatkowych formalności i stworzyłoby liczne utrudnienia w przypadku, gdyby coś jednak nie zagrało. Przykładowo, jeśli kandydat nie przejdzie obowiązkowych badań lekarskich. Dlatego w olbrzymiej większości sytuacji zatrudniający nie jest chętny do wczesnej finalizacji umowy.
Jak wspominał nasz ekspert, samo podpisanie listu intencyjnego przez obie strony nie tworzy jeszcze zobowiązań w rozumieniu prawa. W rezultacie, gdy przyjdzie co do czego, obie strony mogą swobodnie wycofać się z porozumienia. Jednak pomimo tej znaczącej ułomności zawarcie takiego porozumienia dalej może być niezwykle przydatne.
Pierwszorzędnym aspektem jest jego wydźwięk psychologiczny i zapewnienie poczucia bezpieczeństwa. Wyobraźmy sobie, że oczekujemy na autobus. Czas będzie mijał znacznie spokojniej, jeśli sprawdzimy jego rozkład jazdy i trasę w aplikacji, niż kiedy będziemy liczyli na łut szczęścia, że się akurat zjawi. Warunki zawarte w liście intencyjnym pomagają zaplanować następne posunięcia, takie jak złożenie wypowiedzenia w poprzedniej pracy. Ponadto, dzięki nim możemy zakładać, czego mniej więcej można się spodziewać. Wiemy, że przyjedzie po nas nowoczesny autobus niskopodłogowy czy rozklekotany PKS.
Co prawda, szczegóły mogą być jeszcze renegocjowane przed wszczęciem zatrudnienia, jednak mamy już pewne zabezpieczenie w negocjacjach. W razie potrzeby odwołujemy się do listu intencyjnego jako świadectwa dawnego konsensusu. Ponadto, przedsiębiorstwa w olbrzymiej większości przypadków dotrzymują postanowień listów intencyjnych. Oprócz zwykłej ludzkiej uczciwości wynika to z troski o to, jak będą postrzegane na rynku. Reputacja i zaufanie są na wagę złota w biznesie, ponieważ zależą od nich decyzje innych kandydatów, klientów, partnerów i inwestorów. Każda ich utrata może negatywnie wpłynąć na prowadzenie firmy, zmniejszenie dochodów i utratę perspektyw. Dlatego złamanie danego słowa może mieć miejsce tylko wtedy, kiedy stoją za tym obiektywne przeszkody. Przykładowo likwidacja rekrutującego działu lub inne poważne przesłanki.
Czy zatem powinniśmy oprzeć wszystkie swoje plany i decyzje tylko na zaufaniu? Nie brzmi to zbyt rozsądnie, nawet jeżeli potencjalnie stanowi wartościowy fundament do budowania relacji. Z drugiej strony, jeśli któraś ze stron nie wykazuje chęci wcześniejszego podpisania warunków umowy, to nie mamy możliwości zmuszenia jej do tego. Okazuje się, że z pomocą w rozwiązaniu tej patowej sytuacji przychodzi do nas Kodeks cywilny, nie zaś bezpośrednio Kodeks pracy. Wytyczne dotyczące zawarcia umowy przedwstępnej zostały w nim uregulowane w art. 389 § 1.
Umowa, przez którą jedna ze stron lub obie zobowiązują się do zawarcia oznaczonej umowy (umowa przedwstępna), powinna określać istotne postanowienia umowy przyrzeczonej.
Z perspektywy leksykalnej wartość „przysięgi” niektórym mogłaby się wydawać równoważna z „deklaracją”, jednak w świetle prawa taki dokument niesie ze sobą już znacznie poważniejsze skutki. Szczególnie dotkliwie bodą one w przyszłego pracodawcę, gdyby ten uchylił się od zadeklarowanej obietnicy zatrudnienia na ustalonych warunkach. Można zatem stwierdzić, że decyzja o podpisaniu umowy przedwstępnej stanowiłaby niejako wyraz dobrych intencji ze strony zatrudniającego, który rzeczywiście liczy na nawiązanie współpracy z wybranym kandydatem.
Chociaż umowa przedwstępna nie musi być zawarta obowiązkowo w formie pisemnej, dla celów dowodowych lepiej postawić na takie rozwiązanie. Podobnie zresztą z kwestią ostatecznego terminu dokonania się umowy. Mimo iż nie musi być on wyznaczony, warto jednak postawić na jego uwzględnienie jako termin przyszłej umowy o pracę. Nie oznacza to bynajmniej, że w przeciwnym wypadku umowa obowiązywałaby dożywotnio – nie jest to bowiem cyrograf.
Roszczenia z tytułu umowy przedwstępnej (to nie to samo co list intencyjny!) zgodnie z Kodeksem cywilnym przedawniają się z upływem roku od dnia, w którym umowa przyrzeczona miała być zawarta
– przypomina Marcin Kruszewski.
Czy konsekwencje uchylenia się przez pracodawcę od zobowiązań zawartych w umowie przedwstępnej są dotkliwe, to już zależy od interpretacji. W najgorszym przypadku mogą one równać się trzymiesięcznemu wynagrodzeniu niezatrudnionej osoby. Niewątpliwie jednak blamaż związany z koniecznością wypłaty odszkodowania stanowi poważny uszczerbek na wizerunku firmy. Niedoszły pracownik ma bowiem prawo ubiegać się od firmy rekompensaty zarówno za okres, który w wyniku złożonej przysięgi spędził bez regularnego źródła dochodów, jak i w mniejszym wymiarze, np. pokrycia kosztów dojazdu.
Natomiast w sytuacji, kiedy do zatrudnienia dojdzie, ale nie będzie ono pokrywało się z przyjętymi ustaleniami, pracownik może dochodzić, żeby zmodyfikować warunki pracy na takie, jakie zostały zawarte w umowie przyrzeczonej. Wyjątkiem, który zwalnia pracodawcę z konieczności zatrudnienia kandydata na podstawie zawartej umowy przyrzeczonej, jest obiektywny brak możliwości jego przyjęcia.
Niestety pracodawca jest pod tym względem znacznie mocniej ograniczony. Nie można bowiem wyrokiem sądowym przymusić pracownika do podpisania umowy. Pozostaje zatem jedynie żądanie naprawy potencjalnych szkód. Skutecznym zabezpieczeniem może okazać się uwzględnienie w umowie przedwstępnej kary umownej. Dotyczyłaby ona tej strony, która zdecyduje się na zerwanie zawartego porozumienia.
Rozglądając się za nowym stanowiskiem pracy, należy przypomnieć sobie ustalenia, które zawarliśmy z ówczesnym pracodawcą. Szczególnie, gdy zajmujemy się specyficzną niszą, w której zmiana firmy stanowi również ryzyko przecieków poufnych informacji. Przedsiębiorstwa nierzadko decydują się na zawarcie ze swoimi pracownikami umowy o zakazie konkurencji.
W przypadku podobnego kontraktu na etapie rekrutacji powinniśmy wstrzymać się przez chwilę przed aplikacją do najbardziej oczywistego konkurenta, gdyż mogłoby to zakończyć się nieprzyjemnymi konsekwencjami. Zwłaszcza, iż w przypadku podobnej klauzuli, jeżeli specyfika działalności siłą rzeczy kieruje nasze kroki do konkurencji, tym samym blokując możliwość dalszego rozwoju zawodowego przez okres jej trwania, możemy spodziewać się rekompensaty finansowej. Jej wymiar wynosiłby co najmniej 25 proc. pensji. Nie zmienia to jednak faktu, że szukający pracy dalej ma prawo do zainteresowania się innymi sektorami spoza swojej dotychczasowej branży.
Pracodawca w takim zakazie nie może zawrzeć ogólnego zakazu wykonywania wszelkiej działalności, a tylko tej o charakterze konkurencyjnym
– przypominamy wraz z naszym ekspertem.
Zostało to dodatkowo poparte wyrokiem Sądu Najwyższego z dnia 16 lipca 2014 r. (II PK 266/13), zatem jeśli pracodawca chce zabronić nam podjęcia się jakiejkolwiek pracy zarobkowej czy dowolnej analogicznej działalności, nie powinniśmy decydować się na podpisanie takiej umowy.
Zakres zakazu konkurencji nałożonego na pracownika powinien być określony konkretnie i możliwie precyzyjnie, przez odniesienie go do określonego zbioru produktów lub usług, nie zaś do jakiejkolwiek działalności analogicznej.
W celu zwiększenia świadomości w zakresie Kodeksu pracy RocketJobs.pl zdecydowało się wyjść z inicjatywą nowej kampanii. Jak głosi jedna z zasad prawa – nieznajomość prawa nie zwalnia z jego przestrzegania. W momencie jednak, kiedy to obie strony są nieświadome istniejącego naruszenia, trudno wymagać jego egzekwowania. Bądź świadomym pracownikiem – poznaj swoje prawa i obowiązki!
Redaktorka
Z wykształcenia filolog języka francuskiego, jednak od najmłodszych lat emocjonalnie związana z dziennikarstwem i działalnością literacką. Interesuje się szerokim wachlarzem tematycznym, zaczynając od kwestii językowych, kulturowych i społecznych, poprzez finanse i ekonomię, aż po naukę i prawo. Można powiedzieć, że w życiu podąża za iście renesansową definicją bycia "humanistą".
Komentarze