Zwolnij i spokojnie pełznij do celu – mówi Snail Girl. O co chodzi z nową modą w pracy?
Snail Girl? Czy to nowa superbohaterka DC lub Marvela? Nie tym razem! To nowy trend na rynku pracy, który potencjalnie również może mieć super wpływ na społeczeństwo. Przekonajmy się, czy styl życia zawodowego, który przybył prosto z krainy kangurów, ma szansę zawojować świat. A może okaże się zwykłym złoczyńcą?
Spis treści
„Ślimak, ślimak, pokaż rogi!” – wołało się niegdyś w dżdżyste dni na podwórku. I ostatecznie pokazał! A dokładniej pokazała je Sienna Ludbey – założycielka handmade’owej marki modowej „Hello Sisi”. I chociaż nowa moda zachęca raczej do zwolnienia w wyścigu szczurów, sama w zastraszającym tempie zawojowała rynki pracy w kolejnych krajach. O co chodzi ze „snail girl”?
Skąd pochodzi trend snail girl?
Era TikToka zapewniła użytkownikom nie tylko nową przestrzeń do rozrywki, lecz również prawdziwą falę modnych trendów – bardziej lub mniej sensownych – z każdej płaszczyzny życia. Nowy trend społeczno-ekonomiczny opuścił jednak obszar roztańczonej platformy i wziął się bezpośrednio z życiowego doświadczenia. Żeby rozpocząć tę przygodę musimy udać się w podróż na gorące Antypody. Australia to nie tylko kraina skocznych kangurów oraz majestatycznej opery w Sidney. W kraju „down under” dynamicznie rozwijają się najnowsze trendy – zarówno internetowe, jak i… odzieżowe. Jednym z najlepszych ich przykładów może być Sienna Ludbey – założycielka handmade’owej marki modowej „Hello Sisi”. Swój biznes rozpoczęła w 2018 roku, bazując na swoim hobby. Było nim tworzenie torebek z pozornie niepotrzebnych rzeczy, takich jak pudełka po butach i papierki po lizakach. Jej urocze – nawiązujące do stylistyki Hello Kitty – designy szybko zawojowały serca modnych mieszkańców Melbourne.
Sama ich autorka i wykonawczyni czuła się jednak przygnieciona ogromem pracy. Rozkręcanie biznesu, ciągłe trzymanie ręki na pulsie i wyczerpująca praca nie rekompensowały jej w pełni odniesionego sukcesu. Dlatego zdecydowała się na radykalne zmiany w swoim stylu życia. Jako nową drogę obrała wolniejszy, spokojniejszy, ale również bardziej skupiony tryb życia. Na początku września opisała swoje przemyślenia w artykule dla magazynu „Fashion”. To tu właśnie wprowadziła chwytliwą frazę „snail girl”, która od tego czasu jedynie przybierała na popularności.
Na czym właściwie polega snail girl?
Zaproponowane przez Ludbey hasło „snail girl” (pol. dziewczyna-ślimak) na pierwszy rzut oka nie wydaje się być do końca jasne. W końcu dziwaczne ludzko-zwierzęce hybrydy należą jeszcze na szczęście do domeny dystopijnego science-fiction, a samo „ślimak” częściej służy za obelgę. Autorka frazy zdecydowała się jednak dokonać subwersji negatywnego kojarzenia zwierzęcia z powolnością, pytając „i co z tego?”. Jej zdaniem, ślimak, niczym ezopowy żółw spokojnie i powoli brnie do celu, mając na względzie całość podróży, a nie tylko krótkotrwały sprint.
Snail girl nie spieszy się z niczym i tworzy przede wszystkim po to, żeby tworzyć. Tempo, w jakim wszystko się dzieje, staje się coraz szybsze, ale ona się tym nie przejmuje. Nie liczy się dla niej żaden wyścig, lecz jedynie jej własna droga i być może nie prowadzi ona nigdzie indziej niż do domu i z powrotem do łóżka. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać tę nową wolność i wykorzystać ją w kolejnych etapach mojej działalności
– opowiada o swojej postawie Sienna Ludbey.
Podkreśla również, iż przyjęcie takiej filozofii życiowej nie oznacza permanentnych wakacji ani rezygnacji z rozwoju zawodowego. Wręcz przeciwnie, rozwój firmy i otaczającej ją społeczności daje jej wiele szczęścia. Postuluje, żeby praktyczne implikacje trendu oznaczały wyrozumiałość dla samego siebie i nieporównywanie się do innych. Zawsze znajdą się bowiem szybsi, skuteczniejsi lub obdarzeni szczęściem konkurenci, co może tworzyć niezdrową zazdrość i tendencję do przepracowywania się. W tym ujęciu, balans pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym powinien być ważniejszy od wąsko postrzeganego „sukcesu”. Trend został szybko podchwycony przez innych twórców, obecnie filmy w tym temacie na TikToku osiągnęły aż ponad dwa miliony wyświetleń. Parafrazując Ludbey, można by rzec, iż nastała istna „snail girl era”.
Snail girl jako odpowiedź na girl boss
Pisząc o „snail girl”, nie sposób pominąć szerszego kontekstu, który stanowią wcześniejsze internetowe trendy. A w szczególności jeden konkretny. Określenie „girl boss” niedługo będzie świętowało swoje dziesięciolecie. Przez ten czas nieustannie rosło w siłę, zdobywając zarówno sympatyków, jak i sceptyków. Jego początki sięgają Sophie Amoruso, dziewczyny rozpoczynającej swoją karierę od sprzedawania ciuchów na eBayu. Nie wiedziała jeszcze, że zakładając własny start-up – Nasty Gal – dokona prawdziwej rewolucji społecznej. Chociaż firma, która w 2016 była wyceniana na dziesiątki milionów dolarów, wkrótce zbankrutowała, Sophie została protoplastką zupełnie nowego trendu. Wydała własną książkę pod tytułem „Girl boss”, na podstawie której powstał następnie serial Netflixa. A jej śladem podążyły coraz to kolejne „kobiety sukcesu”. Budując jednocześnie pole do zanegowania tej postawy w różnych jej aspektach tak jak w przypadku mody na snail girl Sienny Ludbey.
Dlaczego girl boss niekoniecznie powinno być gloryfikowane?
Przeciwnicy trendu girl boss dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza z nich wyraża obawy odnośnie wydźwięku samej nazwy. Według tej grupy, „girlbossowe” pięcie się w hierarchii ma być próbą udowodnienia światu, że kobiety „również” mogą być kompetentne. Nietrudno zauważyć, iż z tej perspektyw trend odnosi się protekcjonalnie wobec całej płci żeńskiej zamiast promować równość. Aczkolwiek, zwolennicy trendu argumentują, iż oznacza on po prostu motywowanie kobiet do przekraczania pewnych granic i osiągania rozmaitych celów karierowych wbrew utartym stereotypom.
Druga kategoria oponentów podchodzi do niego jednak z zupełnie innej strony. To ją reprezentują kolejne zalewające rynek pracy mody zawierające słowo kluczowe „girl”. Chodzi mianowicie o zakorzenienie girl boss w toksycznej kulturze pracoholizmu, określanej czasem w Polsce „kulturą zap****olu”. Nie tylko poprzez zachęcanie damskiej części społeczeństwa do przekraczania granic rozwojowych w tempie geparda ściągającego się z Usainem Boltem, ale również utożsamianie życiowego sukcesu wyłącznie z liczbą zer na koncie bankowym. Zapewne nikt nie ma nic przeciwko zastrzykom gotówki i podwyżkom pensji – wręcz przeciwnie! Nie oznacza to jednak, że promowanie postawy poświęcenia zdrowia, prywatnego czasu, a nawet relacji międzyludzkich na rzecz wątpliwie satysfakcjonującego „bogactwa” powinno być powszechnie gloryfikowane. Warto zauważyć, że trend snail girl mocno inspiruje się w tym przypadku swoim symbolicznym zwierzęciem – ślimakiem – i podobnie jak on jest bezpłciowy, sugerując rady, które każdego mogą dotyczyć w równym stopniu.
Ale to już było…
Pomimo swojej gwałtownie zdobytej popularności, można powiedzieć, że snail girl wdarło się do naszej rzeczywistości w iście ślimaczym tempie. Do tego stopnia, że nie zdążyło zostać żadnym innowacyjnym rozwiązaniem. Abstrahując od tego, że „odkrycie” możliwości czerpania radości z powolnego życia jest równie nowatorskie co ponowne wynalezienie koła, to trendy sugerujące podobny pogląd na życie zdążyły już dawno zawojować rynek, a nawet zrobić się lekko passé. Z perspektywy prywatnej mamy chociażby doskonale wszystkim znany i lubiany work-life balance. Lub jego wariacje, takie jak work-life blending.
Dobrze, idea nieprzeciążania się pracą ponad możliwości i zostawienia sobie przestrzeni na samorealizację w życiu prywatnym oraz czas wolny jest szczytna. Niemniej, kolejne fenomenalne pomysły okraszone subtelnymi różnicami w realizacji nie wnoszą zbyt wiele do sprawy. Rozcieńczają jedynie sam przekaz, czym nadają mu infantylnego charakteru. W rezultacie, internetowi eksperci doradzali nam już m.in. ograniczenie aktywności zawodowej w poniedziałki – Bare Minimum Mondays; znalezienie niewymagającej pracy – Lazy Girl Job czy zaharowanie się przed 30-stką, żeby móc zakończyć karierę jeszcze przed formalną emeryturą – ruch FIRE.
Defektem owych remediów jest chociażby ich ogólny charakter, a zarazem bardzo restrykcyjne zasady. Każda profesja, stanowisko, a nawet konkretne sytuacje życiowe rządzą się swoimi prawami. Skuteczna porada nie powinna zatem zamykać się w sztywnych ramach, a pozwalać na jej elastyczne dostosowanie do indywidualnych realiów zatrudnienia, pokazując wyłącznie sugerowany kierunek.
Snail girl ma trochę racji, ale też swoje za uszami
Mimo iż trend na snail girl zażarcie broni swoich racji, nie sposób nie zauważyć pewnych zależności, które trochę okradają go z autentyczności. Mianowicie, łatwo wypowiadać się o niewywieraniu na sobie presji osobie, która i tak już wiele osiągnęła. Sienna Ludbey jest rozpoznawalna w modowych mediach, a jej instagramowy sklep cieszy się niemałą popularnością. Dlatego jej rady niekoniecznie mają zastosowanie do osób we wcześniejszych stadiach kariery zawodowej. Dla porównania, sytuacja wygląda nieco tak, jakby menedżer wyższego szczebla wygłaszał stażystom i początkującym pracownikom kazania, że awans to nie wszystko. Argumentując przy tym, że jemu wcale już nie zależy na zostaniu dyrektorem i żałuje dotychczasowego zarzynania się dla pracy. Inaczej mówiąc, to niczym zapraszać innych do błogiego relaksu pod lipą, podczas gdy samemu jest się jednym z najbardziej wpływowych twórców polskiego renesansu.
Mimo wszystko, osiągnięcie pewnych standardów finansowych, czy też nawet wizerunkowych, wymaga odrobiny wysiłku. A bierne podejście do konkurowania, podczas gdy inni wykazują się proaktywną postawą, prowadzi nie tylko do stania w miejscu, lecz niestety cofania się. Jeśli zatem ślimak nie jest rozwiązaniem, a zajęcze tempo również potrafi przynieść wyraźne szkody, należy poszukać drogi nie popadającej w skrajności. Może konsensusem okaże się na przykład kapibara. Jest też niewątpliwie odpowiednio urocza, żeby stać się twarzą kolejnego internetowego trendu „wstrząsającego w posadach rynkiem pracy”.
Komentarze