Koniec z pracą jak z lat 90. Nowa kampania pokazuje, jak bardzo zmienił się świat zawodowy

Kacper Potępski – znany na Instagramie jako @ka.per – przeszedł tranzycję, pracując w korporacji i dziś otwarcie opowiada o wyzwaniach, z jakimi mierzą się osoby transpłciowe w środowisku zawodowym. W rozmowie porusza kwestie coming outu w pracy, relacji z kolegami i klientami, oraz systemowych trudności, z jakimi musiał się zmierzyć. Opisuje również moment, w którym po zmianie dokumentów poczuł prawdziwą ulgę i jak tranzycja wpłynęła na jego życie. Kacper dzieli się swoim doświadczeniem, aby edukować i dawać nadzieję innym osobom transpłciowym.
Spis treści
Temat osób transpłciowych w miejscu pracy pozostaje w Polsce wciąż mało omawiany. Osoby przechodzące tranzycję mierzą się nie tylko z proceduralnymi trudnościami, ale również z lękiem o akceptację w środowisku zawodowym. Jak wygląda proces tranzycji od strony pracownika? Z jakimi problemami muszą się mierzyć osoby transpłciowe w relacjach zawodowych? O tym opowiada Kacper Potępski, który przeszedł tranzycję, pracując w korporacji.
Joanna Tracewicz: Zacznijmy od kwestii językowych, bo one są tu bardzo istotne. W rozmowach o osobach transpłciowych używa się różnych terminów: tranzycja, korekta płci, zmiana płci. Które z nich są odpowiednie?
Kacper Potępski: Tranzycja zawsze jest okej, korekta płci też. Osobiście nie lubię tego drugiego sformułowania, ale według słownika inkluzywnego jest ono akceptowane. Natomiast „zmiana płci” to określenie, które jest negowane przez całe środowisko osób transpłciowych i niebinarnych, ponieważ wprowadza w błąd. Ja po prostu nie zmieniłem płci – jedyne miejsce, gdzie możemy rozmawiać o tym, że płeć zmieniłem, to dokument, w którym zostało wykreślone „K”, a wpisane „M”.
Od zawsze czułem się chłopcem, ale musiałem zrozumieć, że świat widzi mnie jako dziewczynkę i dostosować się do tego. Kiedy człowiek jest dzieckiem i wszyscy mówią mu, że jest dziewczynką, myśli: „dobra, świat ma rację”. Dopiero kiedy miałem dwadzieścia lat, zrozumiałem, że to ja przez dwadzieścia lat miałem rację. Nie czuję, że moja płeć się zmieniła. Owszem, zaszły zmiany w moim wyglądzie, w moim usposobieniu – jestem dużo bardziej łagodną i przyjemną osobą, niż byłem, bo wcześniej cierpiałem i musiałem udawać kogoś, kim nie jestem. Ale to nie była zmiana płci.
Poza tym określenie „zmiana płci” sugeruje, że jest to coś nagłego, szybkiego – jakby jedna operacja zmieniała wszystko. A tymczasem tranzycja to długi proces składający się z wielu małych kroków. To jak dojrzewanie – nie zmieniasz się nagle z niemowlaka w dorosłego, tylko przechodzisz długi proces rozwoju.
Co było najtrudniejsze w twoim coming oucie?
Nie byłem transfobem dla innych ludzi, tylko dla siebie. To jak z zinternalizowaną fatfobią – nie powiesz koleżance, że nie powinna ubierać krótkiej sukienki, dlatego że ma duże uda, bo byłoby to niemiłe i fatfobiczne. Ale przed lustrem będziesz się zastanawiać, czy ta sukienka nie jest za krótka, bo „jesteś po świętach”.
W moim przypadku była to zinternalizowana transfobia. Swoją koleżankę, transpłciową kobietę, dopingowałbym, żeby wyszła w sukience na zewnątrz i żeby czuła się sobą. Ale sam podważałbym dziesięć tysięcy razy, czy mam prawo ubrać się w garnitur.
Najtrudniejsze było przyznanie przed samym sobą, że okłamywałem się 20 lat. Jako dziecko wiedziałem, czułem i miałem przeświadczenie, że jestem chłopcem – aż do momentu, kiedy zaczął mi się okres. Ten moment przyznania się przed sobą był najcięższy, bo wiedziałem, że skoro mówię „a”, to muszę powiedzieć „b” i „c”. Wiedziałem, że jeżeli przyznam przed sobą, że jestem osobą transpłciową, to bez tranzycji się nie obejdzie, bo nie będę w stanie dalej funkcjonować i grać roli kobiety w społeczeństwie.
Jak zareagowały osoby w twojej ówczesnej pracy, kiedy powiedziałeś im o swojej tranzycji?
Plusem i jednocześnie minusem był fakt, że już pracowałem w tym miejscu. Znałem swój zespół, miałem osoby, które były mi bliższe, z którymi chodziliśmy na obiad czy kawę. Wszyscy w moim dziale już wiedzieli, że funkcjonuję jako lesbijka. Był to dział reklamy, ludzie byli młodsi niż redaktorzy, choć mieliśmy nawet koleżankę, która powinna być już na emeryturze, ale pracowała, bo chciała.
Przez trzy lata pracy, zanim się wyoutowałem, wiedziałem już, komu mogę zaufać, komu mogę więcej powiedzieć. To nie było tak, że wymyśliłem sobie to w domu i następnego dnia przyszedłem i powiedziałem – ja przez lata to trzymałem w sobie. Zacząłem się zastanawiać, czy jestem osobą transpłciową, jeszcze przed 18. rokiem życia, a mając 21 lat, poszedłem do psychiatry.
Te osoby, z którymi miałem bliższą relację w pracy, doświadczały razem ze mną tego procesu dochodzenia do decyzji o tranzycji. Pomagały mi też zastanowić się, jak powiedzieć o tym szefowi. To było super, że miałem to wsparcie w ludziach, z którymi pracowałem.
To jak wyglądała twoja rozmowa z szefem?
Wziąłem go na rozmowę i powiedziałem: „Słuchaj, jestem osobą transpłciową, zacząłem tranzycję, jestem już po pierwszych spotkaniach i wiem, że jeszcze w tym roku będę zaczynał brać testosteron. Chcę o tym pogadać, zanim to wszystko się zacznie, bo wiem, że zaczną zachodzić zmiany w moim organizmie, i to już nie jest tylko coś, co mogę robić w prywatnym życiu – to będzie się przekładać na moją sytuację zawodową”.
Musieliśmy porozmawiać o wielu rzeczach, nie tylko o tym, czy on mnie akceptuje, ale też o tym, co zrobić z moimi klientami. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której muszę się wyoutować przed swoim klientem. Nie chciałem, żeby fakt, że jestem osobą transpłciową, wpływał jakkolwiek na postrzeganie firmy, w której pracuję. Tonie byłoby to fair wobec mnie prywatnie i zawodowo, ale także wobec miejsca, gdzie pracowałem.
Powiedziałem szefowi szczerze, że wolałbym oddać tych klientów, których poznałem na żywo, a tych, których nie poznałem na żywo, przejąć, gdy zmienię dane. I tak to zostało zorganizowane.
Po drodze – mimo wielu wspierających reakcji zespołu – było dużo wyzwań?
Sytuacja była o tyle specyficzna, że zacząłem pracę w firmie, jeszcze nie wiedząc, że będę robił tranzycję. Kiedy się zorientowałem, że jestem osobą transpłciową, musiałem się wyoutować przed współpracownikami. To wiązało się z tym, że wiele rzeczy w ich postrzeganiu mnie musiało się zmienić.
Pamiętam sytuację z toaletami. Na początku mieliśmy toaletę koedukacyjną w biurze, potem przeprowadziliśmy się do miejsca, gdzie były toalety z podziałem na płeć. Gdy jeszcze nie byłem wyoutowany przed szefami, ale już wiedziałem, że jestem osobą transpłciową, chodziłem do damskiej toalety. I zdarzyło się, że ktoś mnie z niej wyprosił, mimo że pracowałem w tej firmie już trzy lata! Wcześniej nikt się nad tym nie zastanawiał, bo toaleta była koedukacyjna, a teraz nagle zrobił się problem.
Kiedy szef się dowiedział o mojej sytuacji, zaproponował rozwiązanie – dopóki nie zmienię dokumentów, muszę chodzić do toalety dla osób z niepełnosprawnościami. Gdybym zaczynał pracę w nowym miejscu, wolałbym od razu chodzić do toalety dla mężczyzn. Ale pracowałem w miejscu, gdzie było dużo konserwatywnych osób. To były czasy, kiedy rządząca partia szerzyła niechęć do osób transpłciowych.
To wszystko było nowe, nikt mnie nie nauczył, jak działać w tej sytuacji – musiałem sam przetrzeć tę ścieżkę. Nie wiedziałem, ile będę mieć wsparcia, czy zostanę wyrzucony z pracy. A przecież ta praca dawała mi środki finansowe potrzebne do przeprowadzenia tranzycji. Byłem wdzięczny za każde ochłapy akceptacji, nawet jeśli była połowiczna.
Brak nowych dokumentów wpłynął na coś jeszcze?
Niestety tak. Problem pojawił się, kiedy zacząłem przyjmować testosteron. Teoretycznie mój szef się starał, ale to była wielka korporacja, więc moi przełożeni nie byli szefami całej firmy i nie mieli wszystkich decyzji w swoich rękach. Miałem parę takich sytuacji, że dzwoniłem do klienta, przedstawiałem się swoim deadname’em, bo kazali mi nadal używać poprzedniego imienia, a klient mówił: „Proszę sobie jaj nie robić, przecież słyszę, że pan jest mężczyzną”.
Zdarzało mi się wtedy żartować: „Proszę swojej córce mówić, żeby nie paliła papierosów, bo potem będzie mieć taki głos jak ja”. Starałem się podchodzić do tego z uśmiechem. Ale efekt jest taki, że dziś mam swoją firmę, prowadzę własną działalność i… nadal mam problemy z wykonywaniem telefonów. Psychicznie się to na mnie odbija do tego stopnia, że trudno jest mi rozmawiać przez telefon.
Te sytuacje, w których klienci nie potrafili się rozłączyć, stwierdzając, że robię sobie z nich żarty, bardzo mnie stresowały. W najgorszej sytuacji ktoś po prostu się rozłączał. Starałem się radzić sobie na różne sposoby – prosiłem kogoś, żeby zadzwonił i załatwił sprawę z klientem. Wsparcie koleżanek i kolegów było bardzo ważne.
Teraz widzę, że byłoby zupełnie możliwe, żebym przynajmniej część pracy wykonywał pod swoim wybranym imieniem, na przykład te telefony. Byłbym wtedy dużo bardziej zaangażowany w pracę, bo każdy kolejny telefon nie wymagałby ode mnie tyle stresu i energii. Myślę, że mógłbym przynosić dwa razy więcej korzyści firmie, gdybym nie musiał mierzyć się z tymi wszystkimi rzeczami związanymi z byciem osobą transpłciową.
Czy w trakcie tranzycji miałeś kontakt z innymi osobami transpłciowymi, które mogłyby podzielić się swoimi doświadczeniami i cię wesprzeć?
W mojej firmie nie było kogoś takiego, ale przez całe życie trafiałem na różne osoby transpłciowe, choć w niewielkiej ilości. Przełomem było dla mnie, gdy moja psycholożka podczas diagnozowania mojej dysforii płciowej, powiedziała mi, że w Krakowie odbywają się spotkania osób transpłciowych. Zacząłem na nie chodzić i miałem takie grono wsparcia.
Spotkania były organizowane przez organizację działającą na rzecz osób transpłciowych. Często był tam psycholog, który nadzorował spotkania i opiekował się grupą. Obowiązywały zasady, które pozwalały na to, by nie robić sobie wzajemnie krzywdy i nie nakręcać się na różne rzeczy.
Pamiętam, że ja też robiłem błędy, bo nie znałem wszystkich zasad. Na przykład, na początku nie widziałem problemu z tym, że ktoś zna mój deadname. Pierwszą grupą społeczną, w której nie musiałem, a nawet nie wypadało przedstawiać się moim deadname’em, była właśnie ta grupa osób transpłciowych. To był pierwszy raz, gdy spotkałem się z tym, że jest to niemile widziane.
Jakie są największe obawy osób transpłciowych, z którymi nie każdy może się utożsamić?
To bardzo skomplikowane, ale zostańmy przy temacie deadname’u. Na początku nie miałem problemu z tym, że ktoś zna mój deadname, bo funkcjonowałem w społeczeństwie, w którym wszyscy go znali. Później zrozumiałem, że to jest kwestia, która może być wykorzystana przeciwko mnie.
Gdy zacząłem tworzyć treści w Internecie, chciałem szanować zasadę nieujawniania swojego deadname’u, żeby ktoś nie mógł powiedzieć: „Kacper Potępski powiedział, jaki ma deadname, więc dlaczego ty masz z tym problem?”. Nie chciałem dawać takiego pretekstu.
Problem pojawił się, gdy ludzie zaczęli wykorzystywać moją przeszłość, żeby mnie szantażować. Najważniejsza zasada w moim życiu zawsze była taka, że nie chcę ukrywać tego, że jestem osobą transpłciową, właśnie po to, żeby nikt nie miał tej karty przetargowej, że może mnie wyoutować. Jeśli ktoś ujawniłby mój deadname, byłaby chwilowa burza, ale tyle.
Osoby transpłciowe bywają szantażowane swoimi deadname’ami. Podejrzewam, że najczęściej robią to ich właśni rodzice. Od drobnych rzeczy, typu „jak będziesz niegrzeczna(-y), to będę cię nazywać deadname’em, a jak będziesz grzeczna(-y), to będę mówić do ciebie poprawnymi zaimkami”, aż po poważniejsze sprawy, jak zgłaszanie pracodawcy, że ktoś jest osobą transpłciową.
Miałem też obawy, że moja transpłciowość może wpłynąć na moją partnerkę. Uczy dzieci tańca i bałem się, że ktoś to może wykorzystać i robić jej problemy zawodowe. Na szczęście moja partnerka zawsze była bardzo stanowcza i wyoutowana ze swoim sojusznictwem queerowym we wszystkich miejscach, w których funkcjonowała.
Edukujesz innych w internecie na temat transpłciowości. Skąd wzięła się ta potrzeba?
Zaczęło się to w czasie pandemii. Na TikToku był taki śmieszny dźwięk, do którego zrobiłem filmik, insynuując dość wprost, że jestem osobą transpłciową. Ludzie zaczęli pytać, a ja zacząłem odpowiadać. Wydaje mi się, że mam na tyle dobre podejście, że potrafię rozgraniczyć swoje osobiste doświadczenie od doświadczeń całej społeczności, uszanować różnice, a nie mówić: „Mnie to nie przeszkadza, więc nie rozumiem, czemu wam przeszkadza”.
Ostatnio mniej o tym mówię, bo już wyszedłem z tego trybu „tranzycja non-stop”. Słyszałem komentarze, że nie mówię o niczym innym, tylko o osobach transpłciowych – i faktycznie tak było, ale to dlatego, że to była nieodłączna część mojego codziennego doświadczenia.
Jest takie przekonanie, że osoby queerowe chcą mówić tylko o jednym temacie. Ale to życie zmusza do ciągłego konfrontowania się z tą kwestią. Dlaczego matki z dziećmi ciągle narzekają, że nie ma podjazdów dla wózków? Bo to ich codzienność i coś im o tym przypomina.
Ja codziennie jeździłem do pracy autobusem, miałem Krakowską Kartę Miejską z moim deadname’em, więc cztery razy dziennie mogłem być wylegitymowany. Miałem dysforię klatki piersiowej, więc lepiej było wyjść z domu w binderze, żeby mieć płaską klatkę, ale z drugiej strony, gdyby zaczepił mnie kontroler, lepiej byłoby pokazać stereotypowe cechy kobiece… Cały czas musiałem o tym myśleć.
Teraz chcę być dalej w mediach, żeby pokazać, że życie po tranzycji się nie kończy, a właściwie się zaczyna. Jestem wśród osób, które mają mnie za Kacpra, i nie muszę nic udawać, ani przed nikim grać. Życie na co dzień nie zmusza mnie już do myślenia o tym, że jestem osobą transpłciową.
Jak oceniasz polskie społeczeństwo, jeśli chodzi o nastawienie do osób transpłciowych? Czy coś się zmienia ku lepszemu?
W Polsce mamy dużą transfobię „urzędową” – wiele problemów wynika z prawa. Osoby transpłciowe są na świeczniku od lat, szczególnie podczas kampanii wyborczych. Warto zauważyć, że nie staliśmy się nagle tematem publicznym z własnej inicjatywy. To politycy, którzy chcieli sobie zarobić kampanię przed wyborami, wyciągnęli ten temat. Wcześniej podejście było raczej takie: „niech sobie żyją, tylko żeby się nie wychylali”.
Myślę, że społeczeństwo się polaryzuje. Część idzie w prawą stronę, staje się coraz bardziej konserwatywna, robiąc większą nagonkę na osoby transpłciowe. Ale dzięki temu druga część społeczeństwa mocniej stawia się w roli sojuszników.
Widać to po znanych aktorach i aktorkach z Polski, którzy otwarcie deklarują wsparcie dla osób transpłciowych czy queerowych. Jeśli jedni zabierają głos przeciwko nam, to drudzy też nie będą milczeć. Do tej pory sojusznicy i sojuszniczki nie mieli powodu, by się odzywać.
A co dla ciebie było przełomowym momentem po tranzycji?
Muszę zacząć od tego, że tło mojej tranzycji jest przykre – robiłem ją po to, żeby się zabić. Nie chciałem żyć, ale nie chciałem mieć na nagrobku swojego deadname’u. Chciałem zmienić dane w dowodzie osobistym i móc odejść.
Przełomowy moment nastąpił, gdy odebrałem dowód osobisty. Zmieniłem go w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku, nie w Krakowie. Urzędnicy byli mili, dopytywali, jak to działa. to było bardzo budujące, zwłaszcza że w Krakowie spotkałem się z transfobią. Pożegnali mnie z hasłem, że cieszą się, że mogli mi pomóc. Odwróciłem się i za szklanymi drzwiami zobaczyłem moją narzeczoną. Wtedy poczułem, że nie chcę umierać.
Po zmianie dowodu musiałem jeszcze zmienić PESEL, potem imię w urzędzie stanu cywilnego, wyrobić nowy dowód osobisty, prawo jazdy, zmienić dokumenty u lekarza, w urzędzie, wszystkie umowy. To było wiele kroków, ale z każdą taką sytuacją przychodziła ulga.
Pamiętam, jak kilka miesięcy po odebraniu dowodu poszedłem do dentysty, żeby ściągnąć szwy po usunięciu ósemki. Musiałem wypełnić kwestionariusz i zaznaczyć literę „M” przy płci. Popłakałem się, bo nagle nie musiałem już zaznaczać, czy jestem w ciąży – z racji płci wpisanej w dokumentach nikogo to już nie interesowało. To była ogromna ulga, że już nie muszę kłamać.
Ta cała tranzycja, wszystko co z nią związane, to dużo takich prozaicznych momentów. Całą twoją energię pożerają rzeczy, takie jak konieczność zadzwonienia do klienta czy pójścia do dentysty i kłamania na temat tego, kim jesteś, choć sprawia ci to fizyczny ból. Nie wiesz, czy recepcjonistka nie zapyta, czy się nie pomyliłeś, nie wiesz, czy nie będziesz musiał się wyoutować przed dentystą.
Jak sobie uświadomisz, jak dużą ulgą jest możliwość bycia sobą w tych prozaicznych, codziennych sytuacjach, to dopiero wtedy zrozumiesz, że to naprawdę nie jest jedna mała zmiana.
Kacper Potępski (on/jego) – transpłciowy twórca internetowy, RODowity działkowiec i marketingowiec, który w swoich Social Mediach dzieli się historią swojej tranzycji, życia „po” i codziennymi zmaganiami z ADHD, zaburzeniami lękowymi, depresją i CPTSD. Prywatnie koci tata i naczelny tester przepisów Stewuni.
Kryzys to czas, kiedy pomoc jest szczególnie ważna, a otwarte drzwi i uważne ucho mogą zrobić ogromną różnicę. Niezależnie od tego, czy dotyczy to Twojej tożsamości, zdrowia psychicznego, sytuacji bytowej czy prawnej – istnieje wiele miejsc, gdzie możesz znaleźć zrozumienie i konkretną pomoc.
Pamiętaj, że każdy kryzys jest przejściowy, a pomoc jest bliżej, niż się wydaje. Nie wahaj się sięgnąć po nią – Twoje bezpieczeństwo i dobrostan są najważniejsze. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, zajrzyj na tranzycja.pl i zaimki.pl – to rzetelne źródła wiedzy o osobach transpłciowych i niebinarnych.
Redaktor naczelna RocketSpace.pl
Od ponad dekady działa w mediach. Publikowała w "Polityce", "VICE" czy "Dzienniku Zachodnim". Przez wiele lat pełniła funkcję szefowej serwisu Rozrywka.Blog w Grupie Spider's Web. Na bieżąco śledzi trendy społeczne i wiadomości popkulturowe. W myśl tego, że "wszystko jest połączone", interesuje ją interdyscyplinarne podejście do zjawisk.
Komentarze