Rafał Mikołajczyk: Jestem pracownikiem. Nie „pracownikiem na wózku”. Tak jak ty nie chciałabyś być „tą dziewczyną z dużym tyłkiem”

Rafał Mikołajczyk: Jestem pracownikiem. Nie fot. Rafał Mikołajczyk / Zdolni bez ale!

„Zacznijmy od mniejszych rzeczy – ułożenia produktów sklepie, by można było po nie sięgnąć, mówienia o nas bez ciągłego dodawania >>na wózku<<, >>z protezą<<” – mówi Rafał Mikołajczyk, prezes Fundacji Moc Pomocy zajmującej się aktywizacją osób z niepełnosprawnościami, który sam jako kilkunastoletni chłopiec doznał wypadku i musiał stopniowo odzyskiwać swoją sprawność. Dziś porusza się na wózku, jest sportowcem, prawnikiem i pomaga innym uwierzyć na nowo we własne możliwości.

Mimo że większość z nas, bo blisko 80 proc., pozytywnie wyraża się o pracy wespół z osobami z niepełnosprawnościami, wciąż co piąty Polak twierdzi, że jego pracodawca boi się zatrudniać OzN. Tak wynika z raportu „Zdolni bez ale!”. Co jako społeczeństwo możemy zmienić w naszym podejściu, aby osoby z niepełnosprawnościami szybciej odzyskiwały sprawność, mogły wrócić do pracy i zwykłej codzienności? O tym rozmawiamy z Rafałem Mikołajczykiem, prezesem Fundacji Moc Pomocy i twarzą kampanii „Zdolni bez ale!”.

Wywiad z Rafałem Mikołajczykiem, prezesem Fundacji Moc Pomocy i twarzą kampanii „Zdolni bez ale!”

Joanna Tracewicz: Jesteśmy na planie kampanii „Zdolni bez ale!”. Jaki jest jej cel i jak w nią zaangażowana jest Fundacja Moc Pomocy, która powstała z twojej inicjatywy?

Rafał Mikołajczyk: Dziś (11 września br. – przyp. red.) rozpoczęliśmy kampanię „Zdolni bez ale!”, którą kieruje Fundacja Moc Pomocy. Tym działaniem chcemy zwrócić uwagę na aktywność zawodową wśród osób z niepełnosprawnościami i pokazać pracodawcom potencjał OzN, otworzyć ich na ich zatrudnianie. Osoby z niepełnosprawnościami są bardzo zaangażowane w to, co robią, chcą mieć pracę, chcą się wykazać, a nie zawsze mają taką szansę.

JT: Co jest najtrudniejsze, kiedy wraca się do aktywności zawodowej jako osoba z niepełnosprawnością np. po wypadku albo gdy chce się rozpocząć swoją karierę zawodową, będąc OzN?

RM: Z perspektywy swoich doświadczeń i też doświadczeń moich podopiecznych, którymi zajmuję się w fundacji, najtrudniejsze jest przekroczenie barier w swojej głowie. Jeżeli kończymy jakieś studia, kursy i ulegamy wypadkowi, to nagle albo nie mamy żadnego pomysłu na to, jak kontynuować swoją pracę zawodową czy rozwój, albo nie widzimy w tym już żadnego sensu. Przemodelowanie pewnej koncepcji, zauważanie swojego potencjału i przede wszystkim niezwracanie uwagi na to, że w jakimś miejscu nas nie chcą ze względu na to, że np. poruszamy się na wózku czy nie mamy ręki, pozwala ukierunkować siebie i określić, w jakim kierunku chcemy pójść.

Nie chodzi o to, żebyśmy rozbijali bariery architektoniczne. Nie chodzi o to, żeby każda osoba z niepełnosprawnością dostawała świetną pracę. Chodzi o to, aby każda osoba z niepełnosprawnością mogła zacząć myśleć o sobie jak o kimś, kto może pełnić różne role społeczne, a przede wszystkim rolę zawodową.

JT: Jako młody chłopak uległeś wypadkowi, musiałeś zweryfikować wiele planów, rozwiązań. Co ci pomogło ułożyć na nowo życie, prywatne i zawodowe? Co pomaga podopiecznym twojej fundacji w odbudowaniu poczucia własnej wartości, wiary w jutro?

RM: Wszystkie rzeczy, które robię i robiłem miały wpływ na rozpoczęcie mojej aktywności zawodowej – to taki system naczyń połączonych. Wypadkowi uległem jako dziecko. Miałem 14 lat i czterokończynowe porażenie. Brzmi jak coś, co może sprawić, że siedzisz w domu i zdajesz się na korzystanie ze świadczeń socjalnych. Pewnie tak byłoby mi wtedy najlepiej. Dużo dała mi rehabilitacja. Gdybym nie ćwiczył, nie byłbym w stanie poruszać się w przestrzeni publicznej – wsiadać do samochodu, składać wózka, dojeżdżać do pracy, do bankomatu czy sklepu. I nie byłbym w stanie zbudować takiej pewności siebie. Sport wyczynowy, który później pojawił się w moim życiu, też bardzo mnie wzmocnił. Niemałą rolę odegrała też edukacja. Postawiłem sobie dosyć wysoką poprzeczkę, bo poszedłem w kierunku prawa. Skończyłem  studia prawnicze. Miałem duże ambicje, a rehabilitacja i możliwość ukończenia studiów udowodniły mi, że mimo niepełnosprawności, mogę zostać, kim zechcę, osiągnąć, co chcę.

Gdybym miał powiedzieć komuś, co ma zrobić, aby zacząć pracować, to z całą pewnością zacząć pracować nad swoją samodzielnością, przestrzenią tego, gdzie, jak i z kim żyje.

To nas może zmotywować do tego, aby uwierzyć w siebie. Tak jak i później sama praca zawodowa, dzięki której możemy osiągać sukcesy. Uważam, że ludzie, którzy nie pracują, mają bardziej ubogie życie. A ci, którzy pracują, są po prostu szczęśliwsi.

JT: A jakie historie słyszysz od podopiecznych fundacji? Co jest dzisiaj dla nich największą przeszkodą, by realizować się zawodowo?

RM: To jest trudne pytanie. Wydaje mi się, że największą przeszkodą wśród naszych podopiecznych, czy też osób, z którymi się spotykam, jest kwestia zaangażowania pracodawcy. Wiele przedsiębiorstw klasyfikuje OzN nie jako pracownika, ale jako pracownika np. na wózku. Społeczeństwo też widzi nie faceta, tylko faceta na wózku. Zawsze jest to dodatkowe słowo, które nas określa.

A zapominamy, co choćby mocno udowodniła pandemia, która rozpowszechniła pracę zdalną, że ta niepełnosprawność często nie odgrywa żadnej roli. Przeszkody są niezauważalne. Praca intelektualna jest tak samo możliwa dla OzN jak i dla osoby pełnosprawnej. Liczy się zaangażowanie. Pamiętam, kiedy na studiach za pierwszym razem pisałem notatki. Widziałem, że gdy podnoszę głowę, wszyscy mają już głowy do góry. Starałem się, żeby podnosić ją jako pierwszy i po trzech miesiącach zauważyłem, że to ja podnoszę głowę, a reszta jeszcze piszę. A to wszystko dlatego, że szukałem sposobów, jak mogę notować, aby robić to szybciej.

Bo trzeba szukać sposobów, jak sobie poradzić, a nie powodów do tego, żeby nie pracować albo że będę złym gorszym pracownikiem niż inni.

JT: Jak oceniasz świadomość rynkową pracodawców, jeśli chodzi o pracę dla osób z niepełnosprawnościami? Dużo mówi się o OzN w kontekście przekraczania własnych barier, zmiany myślenia, dostrzeżenia własnej wartości. A co z systemem? Czy możemy mówić o tym, że osoby z niepełnosprawnościami mają stworzoną przestrzeń, która pozwala im wyrównać swoje szanse na rynku pracy?

RM: Wydaje mi się, że najpilniejszą rzeczą do zmiany jest kwestia przygotowania OzN do pracy i zrozumienia ich potrzeb. To nie chodzi o to, że mam wejść do biura i mówić, że chciałbym ten ustawić stolik niżej, tak jak i umywalkę w łazience. To jest duże przedsięwzięcie finansowe. I może okazać się zbyt duże, a także niekoniecznie spotkać się z chęcią ze strony pracodawcy. Jednak wydaje mi się, że wiele lat z rzędu robiłem wszystko, żebym to ja dopasował się do środowiska, do przestrzeni. Zakładam więc, że gdyby pracodawca mógł już na samym początku przy rekrutacji określić potrzeby tych osób, to, co można dla nich zrobić i podszedł do tego rozsądnie, to myślę, że możemy zaprojektować pewne rzeczy, aby były uniwersalne.

Jeżeli osoba na wózku ma trudność z drukowaniem, zmieńmy ułożenie drukarki albo powierzmy jej obowiązki, które będzie mogła wykonywać bez przeszkód. Zdaję sobie sprawę, że poznawanie potrzeb może być zagrożeniem. Bo to nas prowadzi do zwrócenia uwagi na wiele kwestii, o których wcześniej nie pomyśleliśmy. Ale pochylmy się chociaż nad osobami z cukrzycą, po urazach rdzenia czy amputacji, takich, które mają znaczne problemy. System wymusza na nas dostosowanie się od małego – robimy to już dzieciom w szkole, które nie mogą rozwijać swoich zdolności, ponieważ muszą realizować program.

Jeżeli odejdziemy od pewnego szufladkowania ludzi, pracowników, to może się okazać, że rozwiążemy wiele problemów i przede wszystkim wpłyniemy pozytywnie na aktywność zawodową osób z niepełnosprawnościami.

JT: Rozwiązywanie problemów i stwarzanie szans jest też celem Fundacji Moc Pomocy. Jak wygląda to, czym zajmujecie się, od środka?

RM: Fundacja Moc Pomocy pomaga kompleksowo. Nie chcieliśmy być taką organizacją, która pomaga tylko i wyłącznie w organizacji rehabilitacji lub zbieraniu środków. Nie chcieliśmy też być taką organizacją, która robi tylko świetne obozy i podejmuje inicjatywy sportowe. Chcieliśmy być fundacją „z pełną gwarancją”. I jesteśmy. 

Trafiają do nas osoby, które uległy wypadkowi lub na coś chorują, a my dbamy o ich kompleksowe wsparcie. Od momentu trafienia pod nasze skrzydła taka osoba może liczyć na pomoc psychologiczną, poznanie potrzeb, zorganizowanie rehabilitacji, zebranie środków, dopasowanie pomocy prawnej i innych specjalistów, a w dalszym kroku wspieramy aktywizację zawodową, społeczną, sportową. I myślę sobie, że naprawdę nam się to udaje. Trafiamy do osób, które są od razu po wypadku i chcą wrócić do zwykłego życia. Często nasze wsparcie trwa wiele miesięcy. Takie osoby nagle borykają się z systemem, swoim stanem zdrowia, pogorszeniem zdrowia psychicznego. Dopasowujemy poszczególne procesy do ich potrzeb i nie wypuszczamy człowieka, który radzi sobie w społeczeństwie. 

Dużo łatwiej pracować nam z osobami, które dopiero teraz potrzebują pomocy, dlatego że wtedy działamy szybciej i skuteczniej.

Kiedy stykamy się z osobą, która z niepełnosprawnością żyje wiele lat i już jakąś pomoc otrzymała, to nie jesteśmy w stanie cofnąć się do momentu, kiedy to wszystko się zaczęło. Natomiast do naszej fundacji przyjmujemy również osoby, które potrzebują pomocy na późniejszym etapie powrotu do swojej sprawności.

JT: Ilu macie podopiecznych? Jak wygląda wasza codzienna praca w ramach fundacji? 

RM: Na ten moment pomagamy ponad 600 osobom z całej Polski. W chwili obecnej skupiamy się na Dolnym Śląsku i na województwie śląskim. Współpracujemy ze szpitalami, pielęgniarkami, a także z naszymi podopiecznymi, którzy polecają innych podopiecznych. Osoba, która uległa wypadkowi lub chorobie, zgłasza się do fundacji. Rozmawia wtedy ze mną lub z innym menedżerem rehabilitacji. Planujemy jej plan powrotu do sprawności. Budujemy przede wszystkim koncepcje i powoli idziemy krok po kroku do tego celu, który chcieliśmy osiągnąć, czyli np. ktoś chce siedzieć na wózku, ktoś chce chodzić, a ktoś inny chce wrócić do sportu.

Chodzi o to, by pomóc OzN wrócić do normalnej codzienności, w której mogą funkcjonować. Myślę, że robimy to skutecznie.

JT: Co jest najtrudniejsze w kontakcie z osobą, która ulega wypadkowi w dorosłym życiu? Kiedy wali jej się cały świat, bo wszystko trzeba poukładać na nowo.

RM: Pierwsza rozmowa, dlatego, że ona przynosi zawsze bardzo dużo emocji. Ale właśnie dlatego wiążę się z tymi ludźmi, bo to są prawdziwe historie. Zawsze dzielę się swoim doświadczeniem i to pomaga im zrozumieć pewne procesy. Daję im mnóstwo empatii, motywacji. Taka praca jest trochę jak praca z małymi dziećmi. Jest fantastyczna, ale też bardzo trudna, bo nie sposób uciec przed tymi emocjami, wyłączyć ich. Zderzamy się z najtrudniejszymi momentami w życiu tych ludzi.

JT: Kiedyś przeprowadzałam rozmowę z pacjentką onkologiczną, która miała nawrót raka. Spytałam ją, jak rodzina, najbliżsi mogą pomóc. Powiedziała wtedy, że nie bojąc się o tym rozmawiać, bo dla niej najgorsze jest to, że wszyscy unikają tego tematu i obchodzą się z nią jak z jajkiem, są przestraszeni. Jak bliscy mogą pomóc się zaadaptować w sytuacji, kiedy dzieje się jakaś tragedia w życiu i trzeba zmierzyć się z powrotem do sprawności? Przy tobie też był ktoś, kto ci pomógł i to się sprawdziło.

RM: To, co jest kluczowe, to aby najbliżsi nie budowali za nas koncepcji naszego życia. W momencie doznania wypadku i próby ułożenia wszystkiego na nowo, jesteśmy zagubieni, sfrustrowani. A zdarza się, że bliscy oczekują, by zrobić to i to. Bo przecież musisz się ogarnąć, iść do pracy. Nie do końca rozumieją, że potrzebujemy na to czasu. Utrata sprawności jest jak żałoba.

Musisz przeboleć to, że nie masz ręki, nogi, nie chodzisz. I musisz na nowo zbudować pewną wizję tego, jak będziesz żył, bo nagle okazuje się, że nie da się zrealizować tego, co wcześniej zaplanowałeś. 

Problem polega też na tym, że ludzie nie do końca mają świetne relacje rodzinne tak po prostu. W momencie, kiedy trzeba zmierzyć się z wypadkiem czy chorobą, dochodzi do jeszcze większych konfliktów – nie każdy potrafi wspierać, rozmawiać, zwłaszcza jeśli brakowało tych rozmów wcześniej. A tu nagle oczekujemy, że wszyscy będą gotowi na stanowiskach, by nam pomagać. 

Jeśli miałbym poradzić coś bezpośrednio osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji, to powiedziałbym: pięlegnujmy w sobie wdzięczność.

Kiedy wsiadam do samochodu czy jeżdżę na rowerze, to przypominam sobie mojego pierwszego, drugiego czy piątego rehabilitanta i pielęgniarkę, która mnie po wypadku głaskała, przebierała, myła i ubierała. Dlatego, że wiem doskonale, że ona poświęciła tak dużo, żebym ja dziś był w tej sytuacji.

JT: A co mamy jeszcze do zrobienia jako społeczeństwo?

RM: Czasem mam wrażenie, że gdybym nie był uśmiechnięty i zmotywowany do życia, działania, to wiele razy, zanim na dobre bym z czegoś skorzystał, gdzieś wyszedł, wróciłbym do domu i stwierdził, że nie mam szans na normalne funkcjonowanie. Na przykład wtedy, gdy wjeżdżam do szpitala i automat do bilecików parkingowych jest nieprzystosowany, abym mógł ten bilecik pobrać. Albo gdy wchodzę do galerii i nie mogę skorzystać z łazienki dla osób z niepełnosprawnościami, bo ona nie jest w pełni przystosowana. Ja traktuję to jako wyzwanie, jako przestrzeń do zmiany. Udowodnienie sobie i innym, że wózek nie jest dla mnie przeszkodą. Tak samo podchodzę do takiej cichej agresji, z którą OzN się spotykają i która jest przekazem „nie powinno cię tu być, nie pasujesz tu”. Niemniej mam świadomość, że takie sytuacje, taka infrastruktura wpływają na jakość życia OzN.

Jeżeli chcemy być społeczeństwem, które akceptuje osoby z trudniejszym startem, musimy zacząć zwracać uwagę na małe rzeczy.

Nie chodzi o to, żebyśmy tworzyli tysiące kampanii, tysiące spotów, które będą pokazywały, że osoby z niepełnosprawnościami są super. Zacznijmy od mniejszych rzeczy – ułożenia produktów sklepie, by można było po nie sięgnąć, mówienia o nas bez ciągłego dodawania „na wózku”, „z protezą”. Każdy jakiś jest. A chyba nikt nie chciałby być określany mianem „tej dziewczyny z dużym tyłkiem”. Bo co to o tobie mówi? Że jesteś jaki? To nie definiuje człowieka. Tak jak i mój wózek mnie nie definiuje. Jestem ojcem, pracownikiem, sportowcem. Ojcem bardziej lub mniej empatycznym, a nie „na wózku”. Jestem lepszym bądź gorszym pracownikiem, a nie „tym na wózku”. Bardziej wytrzymałym bądź mniej wytrzymałym sportowcem, a nie „na wózku”.

JT: Definiują cię jednak twoje czyny, praca, którą wykonujesz na rzecz OzN. Kiedy czujesz, że twoja, wasza praca w fundacji ma sens?

RM: Najbardziej budują mnie osoby, które ulegają ciężkim wypadkom i dzięki swojej determinacji, dzięki tym, że darczyńcy zebrali środki, dzięki wsparciu rodziny i lekarzy, wychodzą ze swojej niepełnosprawności. Zaczynają rozmawiać, komunikować się, czytać, pisać. Wracają do pracy, wracają do swoich rodzin, mają nową koncepcję na życie i okazuje się, że nasza praca i wsparcie od licznych darczyńców, którzy nam ufają jako fundacji i ufają osobom, którym chcą przekazać te środki, realnie działa.

Kiedy patrzę na 8-letniego Leona, który ma uraz rdzenia i świetnie porusza się na wózku, to jest najwspanialsza rzecz. I pokazuje, że nasza, moja praca ma sens. 

Redaktor naczelna RocketSpace.pl

Od ponad dekady działa w mediach. Publikowała w "Polityce", "VICE" czy "Dzienniku Zachodnim". Przez wiele lat pełniła funkcję szefowej serwisu Rozrywka.Blog w Grupie Spider's Web. Na bieżąco śledzi trendy społeczne i wiadomości popkulturowe. W myśl tego, że "wszystko jest połączone", interesuje ją interdyscyplinarne podejście do zjawisk.

Reklama pracy dla kierowcy

Czytaj także

Komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Informacje zwrotne w tekście
Zobacz wszystkie komentarze